Licytacje deweloperskie – patologia czy znak czasu?

Wszystkich, którzy interesują się tematem, od wielu miesięcy wszelkie znaki na niebie i ziemi informują o galopujących cenach nieruchomości, o kolejnych rekordach za metr, o tym jakież to fantastyczne czasy notuje rynek pierwotny i rynek wtórny. I chociaż wielu z nas ma już przesyt sensacyjnych nagłówków w stylu „Białystok przekroczył granicę 10 tys. zł za metr” albo „W najbardziej prestiżowej lokalizacji w mieście nie ma już wolnych apartamentów”, to wcale nie można powiedzieć, że o rynku nieruchomości powiedziano już wszystko. Polskę obiega na przykład ostatnio informacja o niekonwencjonalnych ruchach deweloperów – i o tym warto wspomnieć. Ciekawostką (wcale nie nową) są licytacje deweloperskie. 

Znaną praktyką, stosowaną właściwie od lat, są castingi na wynajem mieszkania. Wynajmujący zaprasza na jedną godzinę kilku chętnych i obserwuje, któremu z nich najbardziej zależy. Oczywiście naturalnym elementem staje się podbijanie ceny, ku zadowoleniu wynajmującego. Obserwowanie relacji społecznych i zachowań ludzkich w tej niecodziennej, bądź co bądź, sytuacji – bezcenne. Spośród technik sprzedażowych, ta jest jedną ze skuteczniejszych – jeżeli pominiemy aspekt kontrowersji natury etycznej. W dobie hossy na rynku, deweloperzy postanowili zastosować pewną hybrydę tego rozwiązania. Najbardziej oczekiwanym towarem, z uwagi na nieco mniejszą dostępność i zwiększone zainteresowanie podyktowane częściowo czasem epidemii, są domy wolnostojące (ostatecznie zabudowa szeregowa). Chodzi oczywiście m.in. o kawałek własnego ogródka, o to żeby ewentualny lockdown czy kwarantannę spędzać nie tylko w czterech ścianach mieszkania, malejącego z każdym dniem zamknięcia w domu. Nierzadko zdarza się, że tą samą nieruchomością interesuje się więcej niż jeden chętny. Zamiast z defaultu prezentować wysoką cenę za metr, deweloper wywoławczo wrzuca stawkę rynkowo atrakcyjną – i obserwuje jak zainteresowani inwestorzy sami kreują ostateczną wartość swojej wymarzonej lokalizacji. Dla zachowania pewnego porządku i kultury w procesie, licytacje deweloperskie odbywają się najczęściej zdalnie. Oferenci przesyłają swoje propozycje, znając jedynie cenę wywoławczą i mając na względzie poziom własnej desperacji. Sprzedający zawsze wychodzi z takiej operacji zwycięsko. 

Można się oburzać, ale wykorzystanie możliwości rynkowych w taki sposób mieści się jednak w ramach szeroko rozumianej etyki zawodu i nazywanie takich praktyk patologią to ewidentne nadużycie. Od lat to poziom zainteresowania kształtuje ceny nieruchomości, więc formuła aukcyjna wpisuje się po prostu w zasady konkurencji wolnorynkowej. Czy braliście udział w takich licytacjach? Czy wzięlibyście w nich udział? Jeżeli potrzebna będzie pomoc lub porada specjalistów z branży – łatwo nas znaleźć 🙂

Formularz Kontaktowy

Umów się z nami na spotkanie

Administratorem danych osobowych jest Developergo Sp. z o.o. z siedzibą przy Mickiewicza 48 lok. 205, 15-232 Białystok (“Administrator”), z którym można się skontaktować przez adres kontakt@developergo.pl… czytaj więcej